Używasz przestarzałej przeglądarki internetowej. Proszę zaktualizuj swoją przeglądarkę dla zapewnienia poprawnego wyświetlania strony.

Przejdź do treści
48612 wyświetlenia

Elf Narzekajło

Elf Narzekajło zawsze marudził. Nic mu się nie podobało. Przygoda z zaginięciem listów od Mikołaja zmieniła jego podejście na zawsze.

Czytaj bajkę
Autor: Barbara Derlak

Pum-purum-pum... - o już jesteście? To usiądźcie wygodnie... Ja zaparzę herbatki i zaraz opowiem wam nową historię. (robi herbatę)

Mamy w tym roku takie urwanie głowy, że hej. Listy od dzieci zapełniły mi cały przedpokój! Od podłogi do sufitu! Muszę wychodzić z domu przez okno, a w moim wieku to nie lada wyczyn haha.. auć... moje korzonki... Aż wierzyć mi się nie chce, że parę lat temu nie przyszedł do mnie ani jeden list. Jak to możliwe? Właśnie o tym będzie dzisiejsza historia. O, herbata już gotowa. Zaczynamy.

Dzień w fabryce toczył się jak zwykle. Elfy szlifowały drewniane koniki, malowały porcelanowe laleczki... tylko... cóż. Nikomu nie było do śmiechu. Wiadomość o listach zdążyła bowiem już obiec całą wioskę.

– Ajajajaj! Ojojoj! - jęczał Elf Narzekajło, największy maruda z wszystkich elfów. - Po co my w ogóle dziś pracujemy?
– Ejże – uciszył go Elf Mądrutek. - Lepiej się rozchmurz, od narzekania żaden problem się jeszcze nie rozwiązał.
– A cóż nam pozostało – odparł Narzekajło wstając od pracy. - Mądrutku! Nie przyszedł ani jeden list. Spójrzmy prawdzie w oczy. Dzieci przestały wierzyć w świętego Mikołaja! O nas to już nawet nie wspomnę. Ajajaj!
– Narzekajło, ciszej. Wszyscy to przeżywamy, ale nie może być aż tak źle. A co jeśli... hmm... dzieci się pochorowały? Albo pogubiły długopisy? Bo żeby tak od razu... przestać wierzyć?
– Cóż Mądrutku... - pokręcił głową Narzekajło - Jeśli nie widzisz w jakiej jesteśmy biedzie, to ja …. to ja... idę narzekać gdzie indziej! - I cisnąwszy o ziemię swój upaćkany farbami fartuch, wyszedł. Bez płaszcza.

Szedł w głąb lasu pojękując, a echo niosło to jego biadolenie hen hen, daleko. I szedłby do dziś jeszcze, gdyby nie to, że krótki zimowy dzień... nagle się skończył. Słońce zaszło, a ślady prowadzące do wioski zawiał śnieg.

– Ajajaj – jęknął Narzekajło przerażony. - Ojojoj – dodał ciszej. I gdy doszło do niego, że tę noc spędzi w ciemnym lesie, zaczął rozpaczliwie szukać drogi powrotnej. Na początku nawet dobrze mu szło, lecz nagle – bęc! Jak to bywa po ciemku - nie zauważył wystającego konara. Gruchnął weń głową... auć... i padł na ziemię. Nieprzytomny.

Leżał tak wiele godzin. Opadały na niego wirujące płatki śniegu. Było mu zimno, owszem, ale z czasem... przestał czuć cokolwiek.

– Ingmarze! – usłyszał nagle przez sen. - Ktoś tam leży w śniegu!
– Och! Rzeczywiście, Olafie! - odparł drugi głos.
– To elf świętego Mikołaja!
– Masz rację! Prędko, ułóżmy go na saniach i zawieźmy do zamku. – Zamku? - przebudził się Narzekajło. Ale nie zdołał nic powiedzieć. Cały zesztywniał z mrozu.
– Księżniczka Britta na pewno go ugości.
– Księżniczka Britta? - znów odezwał się w duchu Narzekajło, bo na głos - nie był w stanie. Ale ciepło mu się zrobiło na sercu. Księżniczka Britta to najwspanialsza istota na całym świecie. O wielkim sercu i niezwykłej urodzie.

Ingmar i Olaf, jak się okazało - dworzanie księżniczki Britty, pewnym ruchem ułożyli elfa na saniach i ruszyli do Zamku. Przez zaspy i całkiem niskie śniegi. Najszybciej jak tylko zdołali, ile sił w reniferowych kopytach. A gdy wreszcie pokonali te kilka mil, sanie z półprzytomnym elfem wjechały na dziedziniec. Tam zaś, czekała na nich Britta.

– To Narzekajło, specjalista od mieszania farb. - rzekła, przyjrzawszy się elfowi z bliska. - Prędko, wprowadźcie go do gościnnej komnaty. Dajcie mu ciepłej zupy i koc! Jak oprzytomnieje, zawołajcie mnie. Muszę się dowiedzieć, co sprowadziło go do lasu, o tej porze.

Britta odwróciła się i odeszła, a Ingmar z Olafem wnieśli elfa do zamku.

Narzekajło, napojony ciepłym rosołem i ogrzany kilkoma kocami poczuł się lepiej. Ale coś go gryzło. Bo jak tu powiedzieć Britcie, księżniczce o wielkiej mądrości i odwadze, że... trafił na jej dwór przez swoje... narzekanie?

– Bardzo chciałbym, aby myślała, że jestem dzielny i... że nie biadolę, gdy jest mi smutno... - mówił do siebie - Aj. Ta poduszka jest niewygodna, aj. Aaaaj. Ajajaj.

– Ach, ten Narzekajło. Biadoliłby tak jeszcze długo, gdyby do komnaty nie weszła księżniczka.

– Czy coś ci dolega, elfie? Chodzą plotki, że lubisz narzekać na rozmaite niewygody?
– E... to tylko takie gadanie. Jestem dzielny i niewygody nie są mi straszne. Z resztą, ta poduszka, mmm, nigdy nie leżałem na wygodniejszej. - skłamał Narzekajło.
– To świetnie się składa, bo akurat nie jest to poduszka tylko worek gruzu. Ingmarowi się coś pomyliło. A teraz, pozwól, że zapytam, jak trafiłeś do mojego zamku, bez płaszcza? Zimą!
– Księżniczko – zaczął Narzekajło. - Wyruszyłem z wioski zapomniawszy o płaszczu, gdyż gdyż... wielkie nieszczęście spadło na nasz ród elfów. - wykrztusił wreszcie - Dzieci... dzieci przestały w nas wierzyć!
– Niemożliwe! - krzyknęła Księżniczka.
– A jednak. Do Mikołaja nie przyszedł ani jeden list. A zwykle, mamy ich od zatrzęsienia.... Ajajaj – zaczął jęczeć, ale szybko się powstrzymał.
– Ależ Narzekajło, to wcale nie musi oznaczać, że dzieci przestały w was wierzyć. Zastanówmy się spokojnie. Listy z całego świata przychodzą na pocztę, która stoi na Bukowym Szczycie. Weźmy mapę...
– Księżniczko, jesteś taka mądra...
– Cśś... komplementy potem. Listonosz Północy – mówiła dalej rysując palcem po mapie – leci na swoich czarodziejskich pocztowych saniach, ponad Sosnowym Lasem, nad Srebrzystym Jeziorem, nad krainą olbrzymów, by wreszcie skręcić do wioski elfów, minąć Wiekową Sosnę i tak - dostać się do domku świętego Mikołaja.
– Ttttaak... a to oznacza... - wyjąkał elf.
– To oznacza, że jest wiele wiele miejsc, gdzie Listonosz mógł zapodziać listy... A to z kolei oznacza..
– To z kolei oznacza co?
– Że ktoś musi iść ich poszukać.
– O tak, niewątpliwie ktoś musi...- stwierdził Narzekajło i poprawił worek kamieni pod głową.
– Ty to zrobisz.
– Jjjja? - Narzekajło niemal wstał na równe nogi. - Ale to daleka podróż, ajajajaj, ojojoj zmarznę...
– Nie narzekaj – powiedziała chmurnie księżniczka. - Wyruszysz jeszcze dziś. Weź ze sobą mój płaszcz i trzy ziarenka...
– Ddddobrze księżniczko – wydusił z siebie elf.
– Może masz ochotę ponarzekać?
– Nie, ja nigdy nie narzekam – powiedział na wyrost Narzekajło i nabrał powietrza w płuca. - Ruszę choćby i zaraz.

I tak oto Narzekajło, najbardziej marudny z wszystkich elfów podjął się trudnej wyprawy w poszukiwaniu zagubionych listów. Ech, czegoż to człowiek, albo elf, nie zrobi, aby przypodobać się pięknej księżniczce. Ach, byłbym zapomniał. Ziarenka Księżniczki Britty. Cały las znał czarodziejskie Ziarenka Księżniczki Britty. Potrafiły przemienić każdego w dowolne zwierzę. I, jak widzicie, każdego marudę w bohatera. Hihihi.

Narzekajło dzielnie przemierzał las. Nieraz musiał przedrzeć się przez śnieżną zawieję. Na swojej drodze trafiał a to na powalone drzewo, a to na zaspy po samą szyję... Czy narzekał? Nie! Na moją brodę! Nie! Za to jak śpiewał!

Hejże ho hejże ho hejże ho

całkiem nieźle do tej pory mi się szło

całkiem ładny mamy kraj

choć to zima a nie maj

chyba częściej będę śpiewał hejże ho

niż ajajaj

Czy jest wieczór czy też rano

nie narzekam, choć…

O mamo.

Tu przerwał. Bo gdy ujrzał Bukowy Szczyt przestało mu być wesoło. Deszcze pokryły górę wodą a ta... zamarzła. Narzekajło zaczął się wdrapywać i … natychmiast zsunął się jak mucha po szklance. Wziął powietrze w płuca, rozpędził się ... podbiegł w górę dwa kroki i... bęc. Znów wylądował na ziemi. A góra, jak to góra, stała dumnie i patrzyła na swojego niedoszłego zdobywcę.

– Ajajaj – jęknął Narzekajło, ale natychmiast wziął się w garść. Sięgnął do kieszeni po pierwsze ziarenko. Przyjrzał mu się uważnie. Wziął głęboki wdech, po czym rzucił je za siebie i nagle!

Cud! Ciało elfa zaczęło porastać futro, jego nos - kocie wąsiska, a ręce przekształciły się w pazurzaste łapy! O tak! Nie minęła chwila jak Narzekajło zamienił się... w rysia! I używając ostrych pazurów wdrapał się na sam lodowy szczyt. Tam zaś stał malutki maluteńki urząd pocztowy nr 1, gdzie za biurkiem siedziała sobie Pani Stempelek.

– Pani Stempelek! - krzyknął Narzekajło, ale wyszło mu tylko rysiowe miauknięcie. Cóż, z rozpędu zapomniał zrzucić z siebie zaklęcie.
– Wody! Wody! - krzyknęła urzędniczka – Co za zima! Najpierw listonosze zasypują mi pocztę listami do Mikołaja, a teraz odwiedzają mnie dzikie zwierzęta. Wnoszę o urlop, natychmiast - Pani Stempelek wybiegła na zaplecze i trzasnęła drzwiami. Narzekajło nie próbował jej zatrzymywać. Otrząsnąwszy się z rysiego futra spytał:
– Czy ja się nie przesłyszałem, miła pani? Listonosze zasypali pocztę listami do Mikołaja?
– Właśnie tak było! - odburknęła pani Stempelek zza zamkniętych drzwi.
– Czyli dzieci... w nas wierzą! - krzyknął radośnie Narzekajło. - Pani Stempelek!
– Nie ma mnie dla nikogo, zwłaszcza dla rysiów, żbików i tygrysów szablozębnych, dajcie wy mi święty spokój!
– Pani Stempelek! Kocham Panią! - rzucił na odchodne Narzekajło i podskakując z radości wybiegł z poczty. Ześlizgnął się po Bukowym Szczycie, a na samym jego dole zatańczył zwariowany taniec.
– Dzieci w nas wierzą! Dzieci w nas wierzą! - śpiewał wniebogłosy. Lecz – nagle ucichł. Gdzie są zatem listy?

Podumawszy chwilę, zrozumiał, że zagadka nadal czeka na rozwiązanie. Nie wahał się zatem ani chwili dłużej, tylko ruszył w drogę, przez Sosnowy Las.

Hejże ho hejże ho hejże ho

całkiem nieźle do tej pory mi się szło

całkiem ładny mamy kraj

choć to zima a nie maj

chyba częściej będę śpiewał hejże ho

niż ajajaj

Czy jest wieczór czy też rano

nie narzekam, choć…

O mamo.

Narzekajło stanął nad Srebrzystym Jeziorem. - Britta mówiła, że Listonosz Północy... - elf przełknął głośno ślinę. - ...frunie w pocztowych saniach ponad Srebrzystym Jeziorem. A co jeśli... a co jeśli, wór z listami wpadł do wody?

Blady strach padł na naszego marudę. Nogi się pod nim ugięły. Woda musiała być lodowata. Fale jeziora zaś wydawały się tak groźne. Lecz czy elf zaczął narzekać? Przysięgam wam - nie! Chwycił drugie ziarenko Księżniczki Britty i rzucił je za siebie.

I gdy tylko jego ciało pokryła rybia łuska - hyc, wskoczył do wody pod postacią pięknego łososia. Zacisnął pyszczek (bo ryby nie mają wszak zębów do zaciskania) i, wierzcie lub nie, przeczesał całe caluśkie jezioro w poszukiwaniu zaginionych listów. Co znalazł? Wiadro, kalosz z lewej nogi, kubek olbrzyma Wyrwigruszki i guzik z płaszcza Elfa Mądrutka. Listów, ani widu ani słychu.

Narzekajło wyskoczył na ląd. Otrząsnął się z rybiej łuski. Podumał przez chwilę i... co miał robić, ruszył dalej. Drogą wyznaczoną przez Księżniczkę Brittę. Czy narzekał? Nie. Za to wymyślił nową zwrotkę swojej pieśni:

Hejże hyc hejże hyc hejże hyc

całkiem nieźle całkiem nieźle rybką być

całkiem ładny mamy kraj

choć to zima jest nie maj

chyba częściej będę śpiewał hejże hyc

niż ajajaj

Czy jest wieczór czy też rano

nie narzekam, choć…

O mamo...

Tym razem ego oczom ukazał się śpiący stwór, wielki jak cztery domy. Tak, znaczyło to ni mniej ni więcej, tylko to, że Narzekajło dotarł do krainy olbrzymów. W głowie zabrzmiało mu ulubione „ajajaj”, ale powstrzymał się. Chwycił ostatnie ziarenko, jakie podarowała mu Britta. Cisnął je za siebie. I zanim czatujący olbrzym się zbudził, Narzekajło pod postacią sowy wzniósł się wysoko nad jego cielskiem. Leciał pomiędzy olbrzymami, a świetna sowia orientacja pomagała mu mimo zapadającego zmroku rozglądać się uważnie i szukać, szukać zagubionych listów. Lecz cóż. Bezskutecznie. Gdy szczęśliwie, bez szwanku przefrunął nad niebezpieczeństwem i otrząsnął się z swych piór, ogarnął go smutek. Zagadka listów nadal pozostała nierozwikłana.

– Przede mną już tylko wioska elfów i dom świętego Mikołaja - powiedział do siebie. - Ostatnia szansa na odnalezienie listów i ocalenie tych świąt.

I ruszył do domu. Po chwili marszu ujrzał kolorowe elfickie dachy. Poczuł zapach gotującej się zupy i wreszcie, szczęśliwe zawitał w swoich progach.

– Narzekajło – krzyczały elfy zauważywszy go z daleka. - Narzekajło wrócił!
– Gdzie byłeś kochany! - piszczały gromadząc się wokół dawno niewidzianego przyjaciela.
– Skąd masz taki piękny płaszcz? - przekrzykiwały się.
– Elfy! - odrzekł Narzekajło – To wszystko nieważne. Ważne, ze dzieci w nas wierzą.
– Naprawdę? Skąd wiesz! To wspaniała nowina!
– Listy od dzieci – zaczął opowiadać - zasypały po sufit pocztę na Bukowym Szczycie. Niestety nie wiadomo co się z nimi stało!
– Może Listonosz upuścił je w Sosnowym Lesie? - ktoś zaproponował.
– Przeszedłem cały las. Nie było tam listów.
– Może wpadły w Srebrzyste Jezioro? - powiedział ktoś inny.
– Przeszukałem całe jezioro. Nic z tego.
– To może zostały w krainie olbrzymów. - zapiszczał jakiś głosik.
– Byłem i tam. Nic nie znalazłem.
– Ajajaj... - ktoś jęknął cicho.
– Ojojoj – ktoś mu zawtórował.
– Co to za narzekanie? - podniósł głos Narzekajło. – Od narzekania nie rozwiązał się jeszcze żaden problem. Zatem! Do domku Mikołaja! Listy muszą być gdzieś na odcinku wioska-Mikołaj, nie ma innej rady!

I poszli. Całą drużyną.

Hejże ho hejże ho hejże ho

całkiem nieźle do tej pory nam się szło

całkiem ładny mamy kraj

choć to zima a nie maj

chyba częściej trzeba śpiewać hejże ho

niż ajajaj

Czy jest wieczór czy też rano

nie narzekam, choć…

o mamo.

Gdy już były niemalże u kresu wyprawy, na ich drodze stanęła Wiekowa Sosna, najwyższe drzewo w całym lesie. Z Wiekowiej Sosny zaś leciały liście. W środku zimy, z drzewa, które wszak ma igły.

Elfy zdziwiły się tym widokiem i rozejrzały się uważnie. Jak to możliwe? Co to są za czary? Wtem zrozumiały, że to nie magia. Z nieba spadały nie liście... a listy! Gdy tylko elfy zadarły łebki ujrzały zaklinowane w konarach Wiekowej Sosny - sanie Listonosza Północy.

– Listonoszu! - krzyknął Narzekajło. - Hop hop!
– Hop hop! - odezwał się głos z góry - Ratunku! Wołam o pomoc już od tygodnia. Zemdleję zaraz z głodu! Ajajaj! Ojojoj!

Elfom nie trzeba było mówić co mają robić. Większe i silniejsze zaczęły się wdrapywać na drzewo, mniejsze popędziły do wioski po linę i coś do przekąszenia, jeszcze mniejsze zaś zaczęły dokładnie przeczesywać okolicę w poszukiwaniu opadających listów. A Narzekajło, sam osobiście, wdrapawszy się na czubek Sosny pomógł przewiązać liną sanie i powoli opuścić je w dół.

Tam wszyscy wpadli sobie w ramiona. Listonosz doszedł do siebie przykryty kocami i napoiwszy się rosołem, a listy, ech, odnalezione listy jeszcze tego samego dnia... zasypały mi niemal cały przedpokój. Tak było! Tak właśnie było...

To już koniec tej historii. Dodam Wam jeszcze, że Narzekajło zmienił się nie do poznania. Rzeczywiście częściej mówił hejże ho, i hejże hyc niż ajajaj. Kiedy tylko łóżko wydało mu się nie dość wygodne, albo owsianka nie dość smaczna przypomniał sobie kąpiel w lodowatym jeziorze i wędrówkę przez zimowy las... Ochota na jęczenie przechodziła mu niemal natychmiast.

Narzekajło często też odwiedzał swoją ukochaną księżniczkę Brittę, której zawdzięczał nie tylko ocalenie i ciepły płaszcz, ale też porządną życiową lekcję.

A teraz pozwólcie, że wrócę do pracy. Czeka mnie całonocne otwieranie kopert. Ciekawe, co zażyczyliście sobie w tym roku na Święta... Może konia na biegunach? Lalkę? Samochód? Hoho.

Śpijcie smacznie kochani i do usłyszenia! Papa!

Koniec
Głosy:
Komentarze (20):
Bardzo ładna bajka
Wspaniała bajka :-)
Świetna bajka i bardzo ciekawa
Super
Swietna bajka,dzieci szybko zasnely jak nigdy:)

Spraw jeszcze więcej radości!

Pierwsze w Polsce spersonalizowane bajki przygotowane specjalnie dla Twojego dziecka

Dzisiaj w nowej cenie!
Już od 39,99zł43,99zł
  • Dodaj imię i zdjęcia do swojej bajki lub piosenki
  • Przekaz wychowawczy dla Twojego dziecka
  • Kupuj bezpiecznie, masz 180 dni na zwrot

To najlepsza od lat przygoda w jaką zabraliśmy nasze dziecko! To jest po prostu suuuuuper!

Katarzyna Chojnacka
Rozpocznij180 dni na zwrot
Ta strona wykorzystuje pliki cookie Więcej›. Korzystanie z serwisu oznacza zgodę na ich zapis na tym urządzeniu. Możesz to zmienić w swojej przeglądarce.